Diuna: Część Pierwsza
Początki nowej ekranizacji Diuny sięgają 2012 roku, kiedy dwójka producentów, Mary Parent i Cale Boyter, rozpoczęło rozmowy z Herbert Estate, właścicielem praw do świata Diuny, w sprawie pozyskania praw do nakręcenia filmu. Kto pracował w korporacji, ten wie, że załatwienie czegokolwiek potrafi się ciągnąć. Nie inaczej było tutaj. Kwestię praw do nakręcenia filmu na podstawie powieści Franka Herberta udało się dopiąć dopiero w 2016 roku, kiedy Parent i Boyter zostali zatrudnieni na wysokich stanowiskach w firmie Legendary Entertainment. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, w tym samym roku we wrześniu na Festiwalu Filmowym w Wenecji Denis Villeneuve, przy okazji promowania swojego filmu Nowy Początek (ang. Arrival) powiedział w wywiadzie, że jego życiowym marzeniem jest nakręcenie ekranizacji Diuny. Te słowa nie przeszły niezauważone. Do końca 2016 roku Herbert Estate udzieliło Legendary Entertainment praw do ekranizacji i zatwierdziło Villeneuve jako reżysera.
Villeneuve rozpoczął pisanie scenariusza na początku 2017 roku. Początkowo pisał sam, ale szybko dołączył do niego Eric Roth, mający na koncie m.in. scenariusz do Forest Gump. W 2018 roku w pisanie scenariusza włączył się również Jon Spaihts (m.in. Prometeusz). Jedną z pierwszych decyzji było trzymanie się kanonu oryginalnej powieści Franka Herberta. Drugą było podzielenie ekranizacji na dwie części. Z jednej strony jest to decyzja bardzo słuszna, ze względu na objętość materiału źródłowego, a z drugiej nieco ryzykowna, bo przecież wytwórnia zatwierdziła, póki co, tylko jeden film. W przypadku klapy finansowej mielibyśmy częściową adaptację urwaną w połowie.
Zdjęcia do filmu rozpoczęły się w marcu 2019 i trwały pięć miesięcy. Większość ujęć zrealizowano w studiach w Budapeszcie, ale ekipa filmowała również na pustyniach Jordanii i Dubaju, w Norwegii, która udawała Kaladan, a dodatkowe ujęcia na etapie produkcji dokręcano na pustyniach niedaleko Los Angeles. Pierwotna premiera filmu została zaplanowana na końcówkę 2020 roku, ale pandemia COVID-19 wymusiła przesunięcie premiery. Ostatecznie film miał przedpremierowy pokaz 3 września 2021 roku na festiwalu w Wenecji, a do kin wszedł w październiku. Równolegle z premierą kinową film pojawił się na platformie streamingowej HBO Max, co, nawiasem mówiąc, wywołało niezadowolenie zarówno ze strony Legendary Entertainment, jak i samego Denisa Villeneuve. Ten ostatni ostro skrytykował decyzję, argumentując, że jest ona podyktowana wyłącznie próbą finansowego ratowania AT&T (właściciela Warner Bros., będącego dystrybutorem filmu). Bez względu na obiekcje reżysera co do metod dystrybucji, film okazał się finansowym sukcesem, a to z kolei poskutkowało praktycznie natychmiastowym zatwierdzeniem produkcji drugiej części.
Jak wypada adaptacja?
Adaptacja filmowa utworu literackiego wymaga jego przekształcenia. Jest to niezbędne, gdyż żeby wiernie adaptować poezję i istotę dzieła innej osoby, trzeba niekiedy dopuścić się zdrady wobec jego pewnych aspektów, a potem pogodzić się z tymi decyzjami, by przetrwać w sensie twórczym.
Zacznijmy od powiedzenia najważniejszej rzeczy: Diuna Denisa Villeneuve to bardzo dobra adaptacja. Oglądając ją pierwszy raz, miałem wrażenie, że zdecydowana większość scen została żywcem przeniesiona z książki. Przy drugim obejrzeniu dotarło do mnie, że wcale tak nie jest i mało która scena rozgrywa się dokładnie tak jak w powieści. Właściwie całość materiału źródłowego została przerobiona i dostosowana do języka filmowego. Pojawiło się mnóstwo nowych scen, budujących zarówno tło postaci jak i świat Diuny. W powieści wiele ważnych wydarzeń jest jedynie relacjonowanych w dialogach między postaciami. W filmie te wydarzenia zostały przedstawione w swoich osobnych scenach. Świetnym przykładem jest pokazanie jak Jessika uczy Paula metod Bene Gesserit, każąc mu ćwiczyć użycie Głosu w trakcie wspólnego posiłku. W filmie zobaczymy też sceny wydania imperatorskiego edyktu nakazującego Atrydom przejęcie Arrakis czy zawierania sojuszu między Harkonnenami a Sardaukarami. Ponadto do wielu dialogów bardzo zręcznie wpleciono tzw. lore dump, czyli wyjaśnianie świata przedstawionego pozwalające widzowi lepiej poznać i zrozumieć uniwersum Diuny. W ten sposób film przekazuje to samo co powieść, stosując do tego jedynie inne środki. Choć trudno jest mi postawić się na miejscu kogoś, kto ogląda film nie znając powieści, to nie mogę się oprzeć uczuciu, że nowa ekranizacja jest bardzo przystępna dla osób nieznających materiału źródłowego.
Wierność oryginałowi oczywiście nie jest absolutna. Drastycznych odstępstw od książek nie ma, ale pewne sceny oraz aspekty świata Diuny zostały w procesie adaptacji pominięte. Jeśli chodzi o sceny, to zabrakło uczty w pałacu Arrakin, która jest jedną z moich ulubionych. Rozumiem, że nie jest to najważniejsza scena w książce, ale bardzo klimatycznie przedstawia lokalną politykę na Arrakis. W filmie pominięto też wiele elementów świata znanych z powieści. Właściwie cały świat wielkiej polityki — Laandsrad, KHOAM, czy Gildia — jest przemilczany. Takie uproszczenie świata zaliczam na wielki plus. Opowieść nic nie traci, a widz nie zostaje zalany przytłaczającym potokiem informacji. Film nie wspomina też ani słowem o Wielkiej Konwencji i tabu, jakie stanowi użycie broni atomowej. Nie ukrywam, że jestem ciekaw, jak zostanie to rozegrane w drugiej części filmu, bo przecież broń jądrowa odegrała w powieści kluczowe znaczenie w bitwie o Arrakin.
Nie wszystkie odstępstwa zaliczam jednak na plus. Idąc dalej, w filmie nie ma
żadnych wzmianek o tym, że kontakt lasera i tarczy prowadzi do fuzji subatomowej
i tym samym gigantycznej eksplozji porównywalnej z atomową. Dlatego też w kilku
scenach zobaczymy swobodne użycie rusznic, np. Harkonnenów ostrzeliwujących
osłonięty tarczą ornitopter Duncana albo Sardaukarów przecinających drzwi wiązką
laserową przebijającą się na wylot. I wreszcie Głos. W powieści jest on raczej
przedstawiany jako silna, niemniej jednak subtelna metoda oddziaływania. W
filmie wygląda on na wszechmocny sposób wydawania innym rozkazów. Świetnie
widać to w scenie kiedy Jessika i Paul są wiezieni ornitopterem Harkonnenów na
pustynię. W powieści Jessika subtelnie insynuuje Panowie! Nie ma potrzeby
bić się o mnie
, jednocześnie przekonując oprawców, że jest to dokładnie to,
co powinni zrobić. Filmowa Jessika wydaje bezpośrednie rozkazy —Zabij
go!
— sterując żołnierzem Harkonnenów jak marionetką.
Na osobny komentarz zasługują nieco uproszczone relacje między niektórymi postaciami. W powieści, kiedy Atrydzi przybywają na Arrakis, jednym z kluczowych elementów definiujących relacje między głównymi postaciami jest świadomość tego, że wśród nich jest zdrajca. Podejrzenie pada na Jessikę, prowadząc do antagonizmów między nią, a Thufirem Hawatem, Letem i Duncanem Idaho. W filmie ten wątek jest całkowicie pominięty, podobnie jak jakiekolwiek relacje z Thufirem i dr Yueh. Ten ostatni, zanim dowiemy się, że jest zdrajcą, pokazuje się na ekranie raptem parę razy i stanowi raczej postać trzecioplanową. I wreszcie, w pierwszej części filmu w ogóle nie pojawia się Feyd-Rautha.
Czy to wszystko, co napisałem powyżej, w jakiś sposób ujmuje filmowi? Jestem zwolennikiem wierności materiałowi źródłowemu, ale mam poczucie, że twórcy adaptacji postąpili słusznie, wprowadzając uproszczenia.
Aktorzy
Pomówmy o aktorach i postaciach, które wykreowali. Twórcy filmu nie mieli łatwego zadania. Ekranizacja Lyncha z lat osiemdziesiątych może i nie była zbyt udana, ale miała naprawdę rewelacyjny dobór aktorów, który na lata wpłynął na wizję tego jak wyglądają postacie z Diuny. Kyle McLahlan stał się twarzą Paula w komputerowej adaptacji powieści z 1992 roku, a Patrick Stewart fenomenalnie wykreował Gurneya Hallecka, a wygląd innych postaci wyraźnie inspirował twórców adaptacji komputerowych z Westwood Studios. Jak na tym tle wypada dobór aktorów w filmie Villeneuve? W mojej ocenie jest w porządku. Z udanych kreacji w pierwszej kolejności wskazałbym Rabbana granego przez Dave’a Bautistę. Co prawda Rabban pojawia się w zaledwie kilku ujęciach i przez cały film wypowiada bodajże ze trzy kwestie, ale Bautista rewelacyjnie oddaje charakter postaci bez słów. Wściekłość i okrucieństwo w jego oczach są od razu widoczne. Nie mogę się oprzeć poczuciu, że to zasługa lat spędzonych przez Bautistę na byciu profesjonalnym wrestlerem. Druga rewelacyjnie zagrana postać to baron Vladimir Harkonnen. W jego rolę wciela się Stellan Skarsgård, mnie osobiście znany głównie z filmów von Triera. Podium najlepiej odegranych postaci zamyka Paul, którego gra Timothée Chalamet. Powiedzmy sobie wprost, główna rola zawsze jest tą kluczową dla odbioru filmu i Chalamet z pewnością sprostał zadaniu. Jego kreacja Paula co prawda odbiega od mojego wyobrażenia książkowego pierwowzoru, ale nie mogę jej nic zarzucić.
Nie wszystkie role przypadły mi jednak do gustu. Nie podoba mi się filmowe przedstawienie Jessiki (Rebecca Ferguson). Bardzo często wydaje się być strachliwa i nieporadna oraz mało dostojna. Żadna z tych cech nie przystoi ani Bene Gesserit, ani konkubinie księcia. Są też sceny kiedy Jessika, dla odmiany, zdaje się być nieco nachalna. Mogę śmiało powiedzieć, że na podstawie książek moja wizja Jessiki jest mocno rozbieżna z filmową. Drugą rolą, co do której mam zastrzeżenia to Jason Momoa jako Duncan Idaho. Jego aparycja zupełnie mi nie pasuje do tej postaci, a kilka prób dodatkowego uczynienia go „cool” nie pomaga. No i na koniec Gurney Halleck, którego gra Josh Brolin. Patrick Stewart w tej roli był dostojny oraz silny swoją rozwagą i mądrością. Brolin z kolei robi wrażenie mięśniaka, który większość czasu spędza na siłowni, odbierając postaci Hallecka całe dostojeństwo.
Jeszcze kilka słów o adaptacji
Na osobny komentarz zasługuje postać Lieta-Kynesa, którego gra Sharon Duncan-Brewster. Wprawdzie nie mogę jej aktorstwu nic zarzucić, ale nie pochwalam też tego, że twórcy filmu postanowili zmienić zarówno kolor skóry, jak i płeć postaci.
W powieści Franka Herberta jest mężczyzną, ale podczas pracy nad scenariuszem Denis i Jon Spaihts doszli do wniosku, że obsada zyskałaby, gdyby było w niej więcej kobiet. „W końcu kręcimy film w dwudziestym pierwszym wieku — mówi Denis. — Było to dla mnie ważne. Poza tym przemiana Kynes w kobietę miała sens. Prawdę mówiąc, podobało mi się, że kobieta ma taką władzę”.Sztuka i duch Diuny [2], str. 150
Ostatnie zdanie jest dla mnie trochę zaskakujące. W Diunie kobiety zawsze miały dużą władzę i w powieści nie brakuje silnych postaci kobiecych. Nie jestem zwolennikiem tego typu manipulacji przy materiale źródłowym. Rozumiem, że film powstawał w dwudziestym pierwszym wieku i standardy oraz normy społeczne są inne niż wtedy kiedy powstawała powieść, ale pole do popisu było gdzie indziej. Należało, zadbać by Fremeni byli grani przez aktorów pochodzenia arabskiego, bo w końcu tworząc Fremenów Herbert inspirował się kulturą arabską. I choć większość aktorów grających fremeńskie postacie nie jest biała, to arabami zdecydowanie nie są, a ich zróżnicowanie rasowe — od Hiszpanów do osób pochodzenia nigeryjskiego — jest bardzo wątpliwe w kontekście świata przedstawionego filmu. W ostatecznym rozrachunku nie przesądza to o jakości filmu, ale smutne jest, że zarówno Lynch w 1984, u którego Fremeni byli rasy białej, jak i Villeneuve w 2021 przy doborze aktorów nie kierowali się bezwzględnie troską o wierne oddanie świata przedstawionego w powieści.
Film padł natomiast ofiarą dzisiejszych czasów w nieco niespodziewany (?) sposób. Kiedy Herbert pisał Diunę w latach sześćdziesiątych słowo „dżihad” nie było powszechnie znane. To zmieniło się po 11 września 2001 roku, kiedy poznał je cały świat i zaczął utożsamiać z wojną prowadzoną przez Al Kaidę z szeroko rozumianym światem Zachodu. Jak pamiętamy, w powieści Paul prowadzi Fremenów do świętej wojny, właśnie do dżihadu. W nowej ekranizacji słowo „dżihad” nie pada ani razu. W zwiastunie filmu można było usłyszeć, że nadchodzi „krucjata”, a nie „dżihad”, zaś w samym filmie jest już mowa o „świętej wojnie”.
Wizja świata
Nowa ekranizacja przynosi ze sobą wizję świata, na którą Diuna od dawna zasługiwała. Jeśli oglądaliście dwa wcześniejsze filmy Denisa Villeneuve — Nowy Początek (ang. Arrival) i Blade Runner 2049 — to styl wizualny Diuny będzie dla was znajomy. W scenografii panuje podejście less is more: wnętrza są oszczędne w stylu i eleganckie swoim minimalizmem, oświetlenie jest łagodne i melancholijne, a budynki majestatyczne.
Największe wrażenie zrobiły na mnie projekty techniczne. Ornitoptery wyglądają tak, jak zawsze je sobie wyobrażałem: podobne do śmigłowców, ale wyposażone w ruchome skrzydła i zwinne niczym ważki. Równie dobre wrażenie robią statki kosmiczne: od liniowców Gildii, po mniejsze fregaty i lichtugi. Ich projekty wydają się ponadczasowe i obstawiam, że za pół wieku będą robić tak samo dobre wrażenie jak dzisiaj. Chyba jedynym projektem technicznym, który mnie jakoś do końca nie przekonał, są zgarniarki, które wyposażono w nadmuchiwane balony, co wygląda nieco dziwnie.
Jeśli jest jakiś element nowej ekranizacji, który zupełnie nie przypadł mi do gustu, to będą to niektóre kostiumy. Zacznijmy od tego, że z jakiegoś powodu w świecie Diuny pojawiły się zbroje. Jest mi ciężko zrozumieć, jaki jest sens ich istnienia w uniwersum, w którym podstawą osobistej obrony jest tarcza energetyczna. Co więcej, projekt wizualny zbroi bardzo odcina się od reszty filmu — wyglądają jak pancerze policji do tłumienia zamieszek skrzyżowane z projektem wyjętym z gry komputerowej. O ile powyżej pochwaliłem ponadczasowość projektu statków kosmicznych, o tyle zbroje najprawdopodobniej zestarzeją się kiepsko. Wiele innych kostiumów wypada bardzo biednie. Mundury Atrydów wyglądają jak stroje załogi statku kosmicznego w niskobudżetowym serialu science-fiction. Gurney Halleck chodzi w zwyczajnym, szarym T-shircie i dresopodobnych spodniach. Ogólne wrażenie jest nie najlepsze. Wprawdzie są stroje, które wypadają przekonująco, np. akolitki Bene Gesserit, ale sumarycznie to film Lyncha z 1984 wypada pod tym względem lepiej.
Za muzykę odpowiedzialny jest Hans Zimmer. To, co z pewnością można powiedzieć o ścieżce dźwiękowej, to to, że się wyróżnia. Osobiście mam jednak mieszane uczucia. Przez większość czasu muzyka świetnie pasuje do filmu i buduje nastrój, ale było kilka momentów, gdzie trudno mi się jej słuchało. Całą ścieżkę dźwiękową znajdziecie w serwisie YouTube — zachęcam do wyrobienia sobie własnego zdania.
Podsumowanie
Z nową ekranizacją wiązałem bardzo duże oczekiwania, a co za tym idzie, również bardzo duże obawy. Pomimo kilku zastrzeżeń, które wytknąłem powyżej, film Villeneuve dostarczył mi dokładnie tego, czego oczekiwałem. To zrobiona z rozmachem adaptacja, która dobrze tłumaczy język literatury na język filmu, i do której — jestem przekonany — fani będą wracać przez kolejne dekady. Oczywistym minusem filmu jest to, że stanowi jedynie połowę historii. W chwili, gdy piszę to słowa, do premiery drugiej części zostało jedynie parę tygodni, kiedy to ten problem w oczywisty sposób się rozwiąże.
Źródła
- Plakat reklamujący film pochodzi z http://www.impawards.com/2021/dune.html
- Sztuka i duch Diuny, Tanya Lapointe, wyd. Rebis, 2022
Przypisy
- Materiały źródłowe są tutaj sprzeczne. Opieram się na książce Sztuka i duch Diuny, ale artykuł Making of ‘Dune’: How Denis Villeneuve’s Sci-Fi Epic Is the Culmination of a Childhood Dream podaje 2011 jako datę pozyskania praw.
- Pragnę zaznaczyć, że w przypadku tego typu zarzutów — jeśli zgodzimy się, że są słuszne — wina najczęściej nie leży po stronie aktora tylko reżysera i ewentualnie scenarzysty. To reżyser ostatecznie decyduje, jak aktor ma zagrać i jakie uczucia i cechy charakteru postaci ma pokazać.