Piaski Diuny

Okładka polskiego wydania Piasków Diuny.  Ilustracja na okładce jest
       surrealistyczna, pokazując wysmukłą skałę płynnie przechodzącą w
       znajdujący się na jej szczycie zamek, otoczony równie wysmukłymi
       wieżami.
  • Tytuł oryginału: Sands of Dune
  • Pierwsze wydanie: Tor Books / Gollancz, 2022
  • Wydanie polskie: Rebis, 2024
  • Tłumaczenie: Maciej Szymański, Andrzej Jankowski
Okładka angielskiego wydania Sands of Dune.  Na pierwszym planie
       znajduje się mała sylwetka postaci ubranej w powiwającą na wietrze
       pelerynę.  W oddali widać pałac otoczony skałami i zlewający się z nimi
       kolorystycznie.  Pomiędzy bliską postacią a odległym pałacem rozciągają
       się piaski pustyni.

Stare porzekadło mówi, że tłumaczą się tylko winni. Ja, szczerze mówiąc, czuję się winny i chcę zacząć od wytłumaczenia się. No bo jak to? W tekście Co to jest kanon? deklaruję jasno i wyraźnie, że nie uznaję książek napisanych przez Briana Herberta i Kevina J. Andersona i na Fremen Zone nie będzie ich recenzji, a teraz ot tak po prostu dodaję recenzję ich najnowszego zbioru opowiadań? Pachnie co najmniej niekonsekwencją, jeśli nie hipokryzją. A więc dlaczego?

Zaczęło się od pomysłu na dział Komiksy. W ostatnich latach dostaliśmy całkiem sporo obrazkowych adaptacji powieści ze świata Diuny, a ja, będąc miłośnikiem komiksu, postanowiłem przynajmniej kilka z nich wziąć na tapet. Poza oczywistym wyborem w postaci Diuny. Powieści graficznej postanowiłem też nieco poeksperymentować i przeczytać Wody kanly. Już po zakupie dowiedziałem się, że jest to adaptacja jednego z opowiadań duetu Herbert-Anderson, a skoro to adaptacja, to dobrze móc ją porównać z pierwowzorem. Tak się akurat złożyło, że na polskim rynku właśnie został wydany zbiór opowiadań pt. Piaski Diuny i zawiera on Wody kanly. Miałem pewne opory, ale ostatecznie uznałem, że umysł jest jak spadochron i najlepiej działa, kiedy jest otwarty. Postanowiłem zaryzykować. Zresztą nie ukrywam, że była we mnie odrobina ciekawości. Wprawdzie Ród Atrydów, jedyna przeczytana przeze mnie powieść duetu Herbert-Anderson, pozostawiła u mnie duży niesmak, ale to przecież było 20 lat temu. Może przez ten czas autorzy wyrobili się pisarsko i obecnie piszą lepiej? Ostatecznie — pomyślałem — potraktuję te opowiadania jak fanfiki i przeczytam bez robienia sobie wielkich nadziei.

Po takich oto rozważaniach postanowiłem nabyć Piaski Diuny, wydane w Polsce przez Rebis pod koniec lutego 2024. Wydawcy należy się pochwała, bo w porównaniu do angielskiego oryginału, w polskim wydaniu znalazły się trzy dodatkowe opowiadania: Czerwona zaraza (2016), Ślubny jedwab (2011) oraz Skarb w piasku (2006). Wydanie stoi na wysokim poziomie, do jakiego zdążył przyzwyczaić nas Rebis: twarda oprawa imitująca płótno, obwoluta ze złoceniami, wysokiej jakości papier i ilustracje Wojciecha Siudmaka.

Ostrze krysnoża

Uznaliśmy, że warto opowiedzieć choć część historii o tym, jak dzielna fremeńska kobieta opierała się tyranii Harkonnenów zarówno brutalnymi, jak i subtelnymi środkami.
Piaski Diuny, str. 16

Pierwsze z opowiadań, Ostrze krysnoża, opowiada historię Szadout Mapes zanim została ochmistrzynią w rezydencji Atrydów na Arrakis. Jego pierwsza część rozgrywa się 56 lat przed akcją Diuny. Szadout jest fedajkinką i wspólnie ze swoim ukochanym, Rafirem, walczy przeciwko Harkonnenom. Matka Szadout, Safia, jest byłą fedajkinką — jej „karierę” przerwała utrata nogi — a obecnie naibką siczy. Safia zleca Szadout nietypowe zadanie: ma zatrudnić się w rezydencji gubernatora planety Dymitra Harkonnena i wykraść z niej informacje pozwalające na skuteczniejsze ataki na Harkonnenów. Zadanie kończy się sukcesem: Szadout zatrudnia się w służbie gubernatora i ukradkiem dowiaduje się o składzie przyprawy mającej być nielegalnie sprzedanej jednemu z rodów. Fremeni postanawiają zniszczyć te zapasy, ale wszystko okazuje się być dobrze przygotowaną pułapką. W trakcie ataku ginie cały oddział fedajkinów, łącznie z Rafirem. Szadout jako jedyna uchodzi z życiem, niosąc w sobie dziecko Rafira.

Druga część opowiadania rozgrywa się siedemnaście lat później. Samos, syn Szadout i Rafira, jest już na tyle duży, by uczestniczyć we wciąż trwającej wojnie podjazdowej przeciwko Harkonnenom. Planetą rządzi Abulurd Harkonnen, następca Dimitra Harkonnena. W przeciwieństwie do swego poprzednika Abulurd wydaje się słaby, co Fremeni wykorzystują bezlitośnie. Samos wpada na śmiały plan jak uderzyć w jedną z głównych rafinerii przyprawowych Harkonnenów. Udaje się osiągnąć cel, ale Samos ginie w trakcie ataku — Szadout po raz kolejny traci najbliższą jej osobę.

Ostrze krysnoża całościowo jest przeciętne. Fabuła zdecydowanie należy do niewyrafinowanych i przewidywalnych, ale nie jest najgorsza. Trochę wątpliwości wzbudził we mnie pomysł na naibkę bez nogi. Fremeni wysyłali ślepców na pustynię, by tam umarli. Taki los spotkał nawet Paula Muad’Diba, co pokazuje, że wysoka pozycja społeczna nie chroniła przed bezlitosną tradycją. Czy dla kalekiej fedajkinki Fremeni byliby bardziej wyrozumiali? Wątpię.

Krew sardaukarów

Podczas bitwy o Arrakin […] staje przed nim ponury sardaukar, pułkownik baszar, i twierdzi, że z rozkazu Imperatora książę ma być traktowany honorowo. […] Zastanawialiśmy się, co może łączyć pułkownika sardaukarów z księciem Leto; jakie mogły być jego związki z rodem Atrydów. Pragnęliśmy też po raz pierwszy opowiedzieć w bardziej osobisty o losach budzącego grozę żołnierza, który jako mały chłopiec, uchodźca, został wcielony do korpusu sardaukarów i wyszkolony do roli bezlitosnego zabójcy.
Piaski Diuny, str. 16-17

Głównym bohaterem Krwi sardaukarów jest Jopati Kolona, sardaukar, który w Diunie upomina się o należyte traktowanie księcia Leto Atrydy, pojmanego przez Harkonnenów. Akcja opowiadania rozgrywa się na kilku osiach czasowych. Część wydarzeń to oczywiście znana z Diuny bitwa o Arrakin, reszta to retrospekcje z życia Jopatiego. Dowiadujemy się z nich, że ród Kolonów został w przeszłości wymordowany przez Atrydów. Jopati przeżył, ale został osadzony na Salusa Secundusie i tam brutalnie wytrenowany na sardaukara. Od tamtej pory tli się w nim nienawiść do Atrydów. W trakcie służby na dworze Imperatora Jopati jest jednak świadkiem wizyty księcia Leto Atrydy, która stawia pod znakiem zapytania jego dotychczasową chęć zemsty.

Krew sardaukarów to słabe opowiadanie ze schematyczną fabułą. Pomysł na to, że Atrydzi zostali przymuszeni do zniszczenia innego rodu wydaje się skrajnie naciągany. Nie wykluczam, że jest to w jakiś sposób rozwięnięte w którejś z książek będących preludiami do Diuny, ale, szczerze mówiąc, nawet nie chcę tego wiedzieć.

Wody kanly

Źródłem kolejnej historii jest ów okres w Diunie, kiedy to Paul dołącza do Fremenów i stopniowo przeistacza się w legendarnego Muad’Diba. To także czas, w którym trubadur-wojownik Gurney Halleck znika ze sceny. […] Jakież to przygody musiał wówczas przeżyć ktoś taki!
Piaski Diuny, str. 17

Wody kanly pokazują jedną z przygód Gurneya Hallecka podczas dwóch lat, które spędził z przemytnikami. Gurneyem kieruje chęć zemsty, przemytnikami chęć zysku. To dosyć oczywisty konflikt interesów, ale Gurney wpada na podstęp, który pozwala mu przekonać przemytników do przeprowadzenia ataku na przybywający na Arrakis harkonneński tankowiec z wodą. Oficjalny plan przedstawiony przez Gurneya to porwanie tankowca i sprzedanie wody. Nieoficjalny, rzeczywisty plan Gurneya to zatrucie przywożonej wody. Wymaga on dostania się na liniowiec Gildii, wkradnięcia się do harkonneńskiego tankowca i zaatakowania załogi w trakcie lądowania na planecie. Plan kończy się jedynie częściowym sukcesem.

Jak już pisałem we wstępie, kupiłem Piaski Diuny przede wszystkim dla Wód kanly i jestem mocno rozczarowany, bo ze wszystkich opowiadań w zbiorze jest ono jednym z najsłabszych. Cała intryga opiera się na szeregu pomysłów albo wątpliwych, albo jawnie sprzecznych z kanonem. W Diunie hrabia Fenring zostaje nazwany „ambasadorem u przemytników” — określenie pada w drugim rozdziale w trakcie rozmowy barona, Pitera i Feyda, i macie pełne prawo tego nie pamiętać — ale pomysł na to, że spotyka się osobiście z przemytnikami gdzieś w barze w jednej z bocznych uliczek Kartagin jest totalnie od czapy. Całe to spotkanie, włącznie z żądaniem prawa kanly przez Gurneya, w ogóle się logicznie nie klei. Wizja tego, że ludziom Gurneya udaje się polecieć promem na liniowiec Gildii, a następnie zejść z pokładu własnego statku, przebrać za pracowników Gildii i operować na pokładzie liniowca to skrajny absurd. Podobnie jak to, że Fenringowi udaje się zdobyć plan najważniejszego statku Gildii. Jako fan Diuny jestem skrajnie rozczarowany tym, jak w tym opowiadaniu potraktowano kanon pierwotnej powieści.

Dwór imperialny

Akcja Dworu imperialnego rozgrywa się sto lat po zniszczeniu myślących maszyn, kilka lat od powstania Gildii Kosmicznej. W zamyśle autorów wydarzenia rozgrywają się kilka lat po zakończeniu wydanych w 2014 roku Nawigatorów Diuny. Tym samym wkroczyłem na terra incognita, ponieważ wydarzenia wymyślone przez autorów na potrzeby ich nowych powieści są mi całkowicie nieznane.

Akcja opowiadania rozgrywa się, jak wskazuje tytuł, na dworze imperialnym po śmierci Imperatora Rodericka i świeżym objęciu władzy przez jego syna Javika. Głównym bohaterem opowiadania jest Willem Atryda, starający się objąć stanowisko nadwornego szambelana. Ma przeciwko sobie kandydatów z innych rodów, w tym Danvisa Harkonnena. W wyniku intrygi tego ostatniego kandydaci jeden po drugim giną, a wina zostaje zrzucona na Willema. Willem nie jest sam w walce z przeciwnościami, gdyż zupełnie niespodziewanie z wizytą na Salusa Secundusa — dwór imperialny nie znajdował się jeszcze na Kaitanie — przybywają przedstawiciele odległej gałęzi rodu Atrydów z Keplera. Pomimo wsparcia niespodziewanie odnalezionej rodziny, Willemowi nie udaje się oczyścić z zarzutów.

Ponieważ trzymam się z dala od nowych powieści, akcja tego opowiadania jest dla mnie właściwie całkowicie oderwana od świata Diuny. Owszem, pojawiają się znajome nazwy rodów i planet, ale nie wiążą się one w żaden sposób z wydarzeniami oryginalnego cyklu. Paradoksalnie, z tego też powodu to opowiadanie czytało mi się nieco lepiej — nie towarzyszyło mi ciągłe uczucie, że to wszystko nie klei się z oryginalną powieścią. Niestety, fabuła jest skrajnie banalna i przewidywalna, i ciężko się tym opowiadaniem zachwycić.

Czerwona zaraza

Jest to pierwsze z trzech dodatkowych, liczących po kilkanaście stron, opowiadań dodanych przez polskiego wydawcę. Akcja rozgrywa się po zakończeniu dżihadu butlerowskiego i przedstawia fragment konfliktu między Manfordem Torondo, przywódcą fanatyków sprzeciwiających się wszelkiej technologii, a popierającym selektywny rozwój technologii Josefem Venportem, właścicielem międzygwiezdnej firmy transportowej VenHold, która jak zakładam stanie się zalążkiem Gildii Kosmicznej. Na planecie Walgis, wiernie wspierającej fanatyków butlerowskich, wybucha śmiertelna zaraza. Lekarze z Akademii Suk mają na nią lek oraz szczepionkę, ale problemem jest jej dostarczenie na Walgisa z powodu blokady nałożonej na planetę przez oddziały Manforda Torondo. Po namowach swojego mentata Josef Venport daje się przekonać do próby przerwania blokady jednym ze swoich okrętów. Okazuje się jednak, że mentat nie docenił potęgi fanatyzmu i statek z lekami oraz personelem Akademii Suk zostaje zniszczony.

Główną zaletą tego opowiadania jest to, że jest krótkie i szybko się kończy. Fabuła jest prosta i próżno szukać w niej jakichś zaskoczeń. Razi przede wszystkim skrajna naiwność mentata. Zgaduję, że autorzy chcieli podkreślić jak mocno pierwsi mentaci kierowali się logiką, ale nieumiejętność przewidzenia podstawowych ludzkich zachowań bardziej przypomina autyzm. Rażą też próby sklejenia postaci z nowych opowiadań i powieści z postaciami znanymi z Diuny — bliska pomocniczka Torondo nazywa się Anari Idaho.

Ślubny jedwab

W pierwotnym założeniu Ślubny jedwab miał być jednym z rozdziałów Paula z Diuny, ale ostatecznie nie trafił do powieści. Opowiadanie przedstawia krótki epizod z pobytu Paula na Ekazie, kiedy wspólnie z Duncanem Idaho oraz dwoma innymi mistrzami miecza udaje się do ekazkiej dżungli. Znajdują tam wielki kokon zbudowany przez ćmy sokole, z którego mają zebrać jedwab na suknię. Niestety, kokon zostaje naruszony, a cała czwórka musi stoczyć potyczkę ze znajdującymi się w środku gąsienicami.

Czytając Ślubny jedwab czuć, że jest to fragment wyrwany z większej całości. Króciutka, prosta przygoda i nic więcej. Ponadto opowiadanie stoi w jawnej sprzeczności z Diuną, gdzie napisane jest wprost, że podróż na Arrakis będzie dla Paula pierwszą wyprawą poza rodzinną planetę. Ciężko jest więc uznać Ślubny jedwab za fragment uniwersum Diuny.

Skarb w piasku

Ostatnie z opowiadań rozgrywa się po wydarzeniach opisanych w Kapitularzu Diuną. Głównym bohaterem jest Lokar, kapłan Podzielonego Boga. Dołącza on jako doradca do misji KHOAM, udającej się na zniszczoną przez Dostojne Matrony Rakis — przypominam, że miało to miejsce pod koniec Heretyków Diuny — i mającej na celu znalezienie tam czegokolwiek wartościowego czym można handlować. Misja ląduje w miejscu dawnego Kin i rozpoczyna poszukiwania. Lokar początkowo nie cieszy się popularnością wśród pozostałych uczestników misji, ale okazuje się być jedynym, który jest w stanie rozeznać się w układzie ruin Kin i wskazać jakiekolwiek miejsca potencjalnych poszukiwań. Ostatecznie jest też tym, któremu udaje się znaleźć coś wartościowego na Rakis, tytułowy skarb w piasku.

Spośród wszystkich opowiadań w zbiorze, Skarb w piasku jest jedynym, które odebrałem pozytywnie. Spodobał mi się suspens, bardziej refleksyjny charakter tekstu bliższy temu co znamy z powieści Franka Herberta, oraz końcowa puenta opowiadania.

Podsumowanie

Kiedy 25 lat temu jako nastolatek tworzyłem pierwszą wersję Fremen Zone, zdarzało mi się w moich sądach nie przebierać w słowach. Siadając do nowej wersji strony postanowiłem nie popełniać tego błędu i ważyć słowa. Recenzowanie Piasków Diuny wystawiło to postanowienie na ciężką próbę i nie jestem do końca pewien, czy mi się udało.

Zbiór opowiadań Piaski Diuny — i chyba właściwie cała twórczość Briana Herberta i Kevina J. Andersona — cierpi na dwa zasadnicze problemy. Pierwszy problem dotyczy samego pomysłu dopisywania nowych wątków do świata wykreowanego przez Franka Herberta. Pozwolę sobie zacytować słowa samego Briana Herberta ze wstępu, który napisał do nowego wydania Diuny:

Tata powiedział mi, że czytając Diunę można skupić się na jednej wybranej warstwie powieści, a potem przeczytać ją od nowa, tym razem skupiając się na zupełnie innej warstwie. Kończąc swoje niezwykłe dzieło celowo zostawił otwarte wątki i powiedział, że zrobił to, by resztki opowieści — tata nazwał je „detrytusem” — uczepiły się czytelników, żeby ci mieli ochotę wrócić do książki i przeczytać ją ponownie.
Dune , str. xx (sic!)

Powyższe stwierdzenie trafia w sedno i opisuje esencję nie tylko Diuny, ale całej literatury. Pisarze, szczególnie fantastyki, powinni rozumieć, że to, co napędza ich opowieści to wyobraźnia. Bez niej literatura fantastyczna traci sens. A przecież dopowiadając każdy detal oryginału, uzupełniając każdy szczegół, nie zostaje żadne pole do wyobrażania sobie świata Diuny — wszystko zostaje zaserwowane na talerzu. Każdy mógł mieć przecież swoje własne wyobrażenia co robił Gurney Halleck w trakcie dwóch lat u przemytników albo jak wyglądało życie Szadout Mapes i co miała na myśli Jessika mówiąc do niej Wiem, że urodziłaś dzieci i że straciłaś ukochane osoby, że ukrywałaś się w trwodze, że przelałaś krew i że ją jeszcze przelejesz. Twórczość Briana Herberta i Kevina J. Andersona odbiera fanom to, co najcenniejsze: możliwość wyobrażania sobie i interpretowania niedopowiedzeń powieści Franka Herberta. To jest fundamentalny problem ich książek.

Jest też jednak drugi problem: wykonanie. Warsztat pisarski obu autorów odstaje od tego, co prezentował Frank Herbert. Nie uświadczymy tu żadnych głębszych przemyśleń, subtelności czy złożoności. Można próbować bronić autorów tym, że to tylko opowiadania i pole do popisu w kwestii złożoności intryg jest znacznie mniejsze. Jest to oczywiście słuszna uwaga, ale nie usprawiedliwia to schematyczności i płytkości oraz stylu pisarskiego, który w najlepszym wypadku można uznać za poprawny, a i to nie zawsze. Raziła mnie w szczególności nieumiejętność sensownego zapanowania nad tajemnicami. Przykładowo, w trakcie szturmu na rezydencję w Arrakin w opowiadaniu Krew sardaukarów, jeden z atakujących raportuje, że zdrajca wyłączył tarcze zgodnie z planem. Czy naprawdę wiedza o harkonneńskim zdrajcy w szeregach Atrydów była tak powszechna, że posiadali ją nawet żołnierze na polu bitwy? To zakrawa na absurd. Inny przykład pochodzi z opowiadania Wody kanly, kiedy to Gurney przebiera się w harkonneński mundur, dopytuje tu i tam, i dowiaduje się, że rzekomo bohaterską załogę tankowca po cichu wymordowano. Widocznie nie tak bardzo po cichu, skoro wystarczy odrobinę popytać, i okazuje się, że wszyscy o tym wiedzą i dzielą się tą wiedzą z nieznajomymi. Jest też dużo sprzeczności z powieściami Franka Herberta, ale chyba najbardziej rażącą jest młody Paul na Ekazie.

Podchodząc do czytania Piasków Diuny, nastawiłem się na fanfikową jakość i dokładnie to dostałem. Recenzując dwadzieścia lat temu Ród Atrydów, będący pierwszą powieścią Briana Herberta i Kevina J. Andersona osadzoną w uniwersum Diuny, napisałem:

Moim zdaniem Diuna została zubożona, przez wyjawienie jej wszystkich „tajemnic”, tym bardziej że często różne fakty są wyraźnie naciągane.

Dzisiaj, po przeczytaniu Piasków Diuny, mam identyczne odczucia. Dopisywanie kolejnych historii w oparciu o małe i nieistotne fragmenty oryginału, albo wręcz przeczące temu co napisał Frank Herbert, tylko zubaża świat Diuny. I dlatego Piaski Diuny z czystym sumieniem odradzam.

Źródła

  1. Dune, Frank Herbert, wyd. Ace Books, 2019

Przypisy

  1. W ekologii: martwa materia organiczna.